Nadeszła tak zwana godzina "zero", czyli 27 luty 2012 roku. Planowana od października 2011 wyprawa na European Open Beach Chamionship ( EOBC ) do Anglii właśnie się rozpoczyna. Wylot w poniedziałek 27 lutego o godzinie 20:00 z Gdańska do Leeds, kilkugodzinne "koczowanie" do rana na lotnisku na odbiór auta z wypożyczalni i ponad godzinna wyciekcza angielskimi drogami "pod prąd" do miejsca docelowego czyli do Bridlington. Po drodze oczywiście podziwianie angielskich widoków i w końcu przyjazd na miejsce zakwateowania. Miłe przyjęcie przez Caroll i Aleck'a w Okwell Guest House. Kilka spraw organizacyjnych, czyli rozpakowanie, plany na kolejny dzień, mały rekonesans po mieście i krótko mówiąc rozpoczyna się nasza przygoda wędkarska na wschodnich wybrzeżach Anglii.
Środa. Na początek full english breakfast, spakowanie sprzętu i wycieczka do sklepu wędkarskiego, a następnie wyjazd na plażę do Mappleton. Idealny dojazd, parking bezpłatny na klifie, bezproblemowe zejście do plaży i zaczynają sie połowy. Plaża kamienno-piaskowa, za nami spore klify-urwiska, w Polsce spotykane chyba tylko na Rozewiu, mówiąc krótko dość surowe widoki, a przed nami Morze Północne z umiarkowaną falą i wiatrem południowo zachodnim. Zaczynamy łowic około południa i trafiamy na szczyt odpływu i początek przypływu. Zestawy dwuchaczykowe, a na nich fileciki ze szprotki, krewetki lub kalmara. Niestety nie posiadamy jeszcze lugworm-ów (Piaskówka, nalepian, piasecznica, piasecznik (Arenicola marina) – gatunek wieloszczeta z rodziny Arenicolidae, występujący na wybrzeżach Morza Bałtyckiego i Morza Północnego w Polsce nie został stwierdzony.) używanych często przez angielskich wędkarzy. Po około dwóch godzinach jest pierwszy okaz, czyli Zimnica ( Limanda limanda - gatunek ryby flądrokształtnej z rodziny flądrowatych. ) coprawda niewielka ale jest. Trafił sie nam nieszczęsny jeden z krabów, kóre skutecznie pozybywały nas przynęty na haczykach. Ciekawostką było złowienie ryby o dzwięcznej nazwie Motela ( Enchelyopus cimbrius – gatunek morskiej ryby dorszokształtnej z rodziny dorszowatych (Gadidae), jedyny przedstawiciel rodzaju Enchelyopus). Po kilku godzinach mało efektywnych połowów treningowych wracamy do hotelu z planami na kolejny dzień.
Czwartek. Pobudka o trzeciej w nocy, a o czwartej sprzęt w dłoniach i wyjście piechotką do portu na poranne treningowe łowienie z umocnień portowych. Po kilkuminutowym spacerze jesteśmy na miejscu. Przygotowanie sprzętu i zaczyna się zabawa. Uzbrojeni w klasyczne zestawy 2 hook flapper ring ( dwu haczykowe), a na nich filecik z kalmara, krewetki czy szprotki. Po kilku minutach są pierwsze brania i pierwsze ryby z rodziny flądrokształtnych, czyli Zimnice. Okazy coprawda nie zbyt imponujące, brania co kilka minut, zdażały się nawet dublety kilka razy i oczywiście stosowanie sportowej zasady catch & release (złap i wypuść). Kilka godzin zabawy i o 8:30 powrót to hotelu, czywiście poranne angielskie śniadanie i wyjazd na łowisko w Fraisthorpe na kolejne treningowe połowy i poszukiwanie lugworm-ów. Dojazd na łowisku bezproblemowy, parking prywatny u miejscowego gospodarza, płatny, za symbolicznego "funciaka". Plaża piaskowa, delikatne, łagodne zejście do wody. Widoczne pozostałości po umocnieniach po II wojnie światowej oraz niewielkie klify. Połowy zaczynamy około 10 i trafiamy na początek odpływu, wiatr wschodni, ciśnienie 1024 hpa i słoneczną pogodę z małym zachmurzeniem. W związku z tym, iż plaża jest z łagodnym ześciem do morza mieliśmy okazję zobaczyć i doświadczyć emocji z łowieniem na odpływie, który na takiej plaży wygląda w ten sposób że woda cofa się na około 60-70 metrów więc średnio co 20 minut trzeba było wędki ze stojakami przesuwać do przodu w kierunku morza o kilka metrów.
Podczas łowienia na plaży pojawiło się kilku miejscowych wędkarzy, kórzy nie tylko zajmowali się wędkowaniem ale równiez pozyskiwaniem z piasku podczas odpływu długo oczekiwanych przez na nas Lugwormów. Po kilkuminutowych obserwacjach dochodzi do spotkania face to face z owymi wędkarzami i pomimo bariery jezykowaj wędkarz z wędkarzem zawsze się dogada. Dowiadujemy się, iż koledzy wędkarze również będą startować w weekendowych zawodach, że plaża na której obecnie jesteśmy to najlepsze miejsce do pozyskiwania lubwormów ale nie koniecze najlepsze miejsce jeśli chodzi o wędkowanie. Przy okazji dowiadujemy się jakie są najlepsze lecz dośc trudne łowiska. Po kilku cennych wskazówkach i praktycznych radach jak pozyskiwać morskie robaki zabieramy się do pracy.
Czwartek. Pobudka o trzeciej w nocy, a o czwartej sprzęt w dłoniach i wyjście piechotką do portu na poranne treningowe łowienie z umocnień portowych. Po kilkuminutowym spacerze jesteśmy na miejscu. Przygotowanie sprzętu i zaczyna się zabawa. Uzbrojeni w klasyczne zestawy 2 hook flapper ring ( dwu haczykowe), a na nich filecik z kalmara, krewetki czy szprotki. Po kilku minutach są pierwsze brania i pierwsze ryby z rodziny flądrokształtnych, czyli Zimnice. Okazy coprawda nie zbyt imponujące, brania co kilka minut, zdażały się nawet dublety kilka razy i oczywiście stosowanie sportowej zasady catch & release (złap i wypuść). Kilka godzin zabawy i o 8:30 powrót to hotelu, czywiście poranne angielskie śniadanie i wyjazd na łowisko w Fraisthorpe na kolejne treningowe połowy i poszukiwanie lugworm-ów. Dojazd na łowisku bezproblemowy, parking prywatny u miejscowego gospodarza, płatny, za symbolicznego "funciaka". Plaża piaskowa, delikatne, łagodne zejście do wody. Widoczne pozostałości po umocnieniach po II wojnie światowej oraz niewielkie klify. Połowy zaczynamy około 10 i trafiamy na początek odpływu, wiatr wschodni, ciśnienie 1024 hpa i słoneczną pogodę z małym zachmurzeniem. W związku z tym, iż plaża jest z łagodnym ześciem do morza mieliśmy okazję zobaczyć i doświadczyć emocji z łowieniem na odpływie, który na takiej plaży wygląda w ten sposób że woda cofa się na około 60-70 metrów więc średnio co 20 minut trzeba było wędki ze stojakami przesuwać do przodu w kierunku morza o kilka metrów.
Podczas łowienia na plaży pojawiło się kilku miejscowych wędkarzy, kórzy nie tylko zajmowali się wędkowaniem ale równiez pozyskiwaniem z piasku podczas odpływu długo oczekiwanych przez na nas Lugwormów. Po kilkuminutowych obserwacjach dochodzi do spotkania face to face z owymi wędkarzami i pomimo bariery jezykowaj wędkarz z wędkarzem zawsze się dogada. Dowiadujemy się, iż koledzy wędkarze również będą startować w weekendowych zawodach, że plaża na której obecnie jesteśmy to najlepsze miejsce do pozyskiwania lubwormów ale nie koniecze najlepsze miejsce jeśli chodzi o wędkowanie. Przy okazji dowiadujemy się jakie są najlepsze lecz dośc trudne łowiska. Po kilku cennych wskazówkach i praktycznych radach jak pozyskiwać morskie robaki zabieramy się do pracy.
Właściwie samoczynnie nastąpił podział obowiązków Sławek wraz ze mną zajał się kopaniem, a Krzysztof opiekował się naszym sprzętem i zajął się wędkowaniem, podczas którego zresztą "zaliczył" kilka szt ryb. Wydawało by się zę wszystko już wiemy co i jak, gdzie szukać i jak kopać, niestety początki okazałay się trudniejsze ale po kilku minutach znaleźliśmy pierwsze sztuki. I takim to sposobem po około trzech godzinach poszukiwań i Sławka ciężkiej pracy zdobyliśmy około 200 szt tak oczekiwanych lugwormów,a przy okazji zaoszczędziliśmy trochę funtów, bo opakowanie składające się z 20 szt w sklepie wędkarskim kosztuje 4 funty, a na jedno kilkugodzinne połowy potrzeba około 60-80 szt. dla jednego wędkarza. Zbliżało się już późne popołudnie, więc nadszedł czas na powrót do hotelu i przygotowanie się do kolejnego dnia łowienia lecz już na zawodach.
Wieczorem udaliśmy się do South Cliff Caravan Park, do siedziby całych mistrzostw. I tutaj oczywiście na samym początku miła niespodzianka, bo po zaparkowaniu auta po kliku minutach zostaliśmy zaczepieni przez dwóch panów, którzy po krótkiej rozmowie okazalai się głównymi organizatorami, z którymi miałem przyjemność mailować. Bardzo miłe przyjęcie z ich strony i wyrazy zadowolenia, że pojaiwliśmy sie na tych zawodach, że jesteśmy pierwszymi polakami startującymi oficjalnie w tych zawodach. Udzielili nam kilka cennych uwag na temat zawodów i organizacji, po czym udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Piątek. Standardowo pobudka, śniadanie, spakowanie sprzętu i wyjazd na plażę - łowisko Wiltshorpe. To właśnie w tym miejscu odbywały się piątkowe zawody towarzyskie pod nazwą: Bridlington Flattie Bash, które rozpoczynały się o godzinie 11:30 a kończyło o godzinie 15:00. Przyjazd na miejsce około godzniny 9:00, spotkanie się z organizatorami, zapisanie się na listę startową oraz dokonanie opłaty startowej. Oczywiście nie obyło się bez śmiesznych sytuacji podczas wpisywania na listę startową kiedy to obsługa zawodów poprosiła nas o podanie swoich nazwisk, a usłyszała coś nie zrozumiałego w obcym języku, a my z ust zapisującego usyszeliśmy : what ??? z okropnie zdziwioną miną. To wydarzenie nie tylko dla nas było komiczne ale także dla reszty zagranicznej braci wędkarskiej, która rónież stała w kolejce. Po krótkim zamieszaniu i wybychu śmiechu stytuacja została opanowana, a my udaliśmy się ze sprzętem na łowisko, gdzie zajęliśmy dogodne dla nas stanowiska. Plaża piaskowa, delikatne, łagodne zejście do wody, ciśnienie powyżej 1000 hpa, zachmurzenie całkowite, wiatr południowy oraz odpływ. Kilkudziesięcio minutowe przygotowania i wybija godzina 11:00, rozpoczynają się zawody, około 300 zawodników z europy i my dumni Polacy. Zawody były rozgrywane na żywej rybie i nie obowiązywały wymiary ochronne złowionych ryb, jak również nie były losowan stanowiska. Po około godzinie kilku wędkarzy, będących w zasięgu naszego wzroku już może pochwalić się pierwszymi zdobyczami. Coprawda były to ryby z rodziny flądrowatych lecz niestety o niezbyt okazałych rozmiarach ale za to liczące sie do punktacji. Osobiście nastawiliśmy się na większe okazy, których niestety nie udało na się złowić czy też akurat nie występowały w tej chwili przy brzegach. Po około 2 godzinach postanowiłem zmienić zestaw na klasyczny 2 hook flapper ring z klipami oraz mniejszymi haczykami, na kótóre założyłem małe fileciki ze szprotki. Zmiana okazała sie trafna bo po około 30 minutach złowiłem flądrę 28 cm. Szkoda tylko że wcześniej nie wpadłem na ten pomysł, może było by cos więcej, a tak jedna flądra uplasowała się na 100 pozycji, natomiast koledzy byli na 160 i 161 miejscu. Biorąc pod uwagę, że startowało tego dnia około 300 wędkarzy to statystycznie owy start można zaliczyc do udanych jeśli chodzi o pierwszy raz punktowany na "obcym terenie". Dochodziła godzina 15:00 czyli koniec zawodów. Z lekkim niedosytem wędkarskim udajemy się do hotelu aby odpocząć i przygotować się do dwóch najważniejszych dni w całej wyprawie.
Sobota. Pobudka o 3, szybkie spakowanie sprzętu oraz suchego prowiantu i wyjazd przed 4 rano na łowisko Dimlington oddalone o blisko 60 km. Na miejscu jesteśmy przed 5 z przekonaniem że skoro zawody rozpoczynają się o 9:00 to bedziemy pierwsi na plaży aby zająć dogodne miejsca, a tu niespodzianka bo już kilkunastu zawodników jest obecnych. Nie tracąc czasu rozkłdamy sprzęt i przygotowujemy się do zawodów. Łowisko odmienne od tych, na których łowiliśmy w ostatnich dniach i należące do dośc trudnych i bogatych w ryby. Palża piaskowo - kamienna z potężnymi klifami za lecami. Od rana typowo angielska pogoda z małą mgłą i odczuwalną wilgocią. Wiatr południowo zachodni, ciśnienie około 1018 hpa, a na morzu dośc spora fala w granicach 4 skali beauforta, a my i ponad 900 zawodników, jesteśmy na największej imprezie surfcastingowej na świecie, czyli otwarte mistrzostwa europy w wędkarstwie plażowym (EOBC). Wybija godzina 9:00 i rozpoczynają się zawody. Po kilkugodzinnych zmaganiach z pogodą i morzem północnym, po stosowaniu różnych zestawów, przynęt oraz technik zbliża się godzina 15:00 a to jest czas zakończenia zawodów, które dla nas tego dnia były po prostu pechowe lub jak kto woli, zabrakło nam trochę szczęścia. Zmęczeni z lekkim niedosytem wędkarskim na twarzach wracamy do siedziby zawodów do South Cliff Caravn Park na ogłoszenie wyników. Spotykamy organizatorów i kilka już znajomych osób, podziwiamy nagrody jakie otrzymują zwycięscy tego dnia zawodów i bierzymy udział w zorganizowanej loterii, w której poszczęściło sie koledze Sławkowi. Z poprawionymi humorami wracamy do hotelu aby przespać sie kika godzin i powalczyc drugiego dnia zawodów.
Niedziela. Ponownie pobudka o 3 itd... Tym razem pogoda się pogorszyła, mocniejszy wiatr, który podczas 6 godzin łowienia zmienił się z południowo zachodniego poprzez południowy, wschodni do północnego. Typowa angielska, wilgotna pogoda, ciśnienie powyżej 1000 hpa i to samo łowisko w Dimlington i małe opady deszczu. Warunki dość trudne, dające w kość ale ogólnie pogoda wymażona na połowy. O 9:00 rozpoczęcie drugiego dnia zawodów i niestety pomimo stosowania wielu różnych zestawów, przynęt, odległości w rzutach wyniki nadal skromne. Oprócz jednego kraba i morszczuka (33 cm) złowionego przez Krzysztofa nic więcej. Niestety znów pech bo nawet Krzyśka morszczuk miał 33 cm a wymiar ochronny jest 35,50 cm i gdzie tu mówić o szczęściu. Wybija 15:00, czas kończyc zawody i udać się na zakończenie do siedziby caravan Park-u. O godzinie 18:00 odbyła się ceremonia wręczenia nagród finansowych i rzeczowych oraz oficjalne zakońćzenie mistrzostw. A na nas czas żeby się spakować i następnego dnia wyruszyć na lotnisko i powrót do Polski.
Wieczorem udaliśmy się do South Cliff Caravan Park, do siedziby całych mistrzostw. I tutaj oczywiście na samym początku miła niespodzianka, bo po zaparkowaniu auta po kliku minutach zostaliśmy zaczepieni przez dwóch panów, którzy po krótkiej rozmowie okazalai się głównymi organizatorami, z którymi miałem przyjemność mailować. Bardzo miłe przyjęcie z ich strony i wyrazy zadowolenia, że pojaiwliśmy sie na tych zawodach, że jesteśmy pierwszymi polakami startującymi oficjalnie w tych zawodach. Udzielili nam kilka cennych uwag na temat zawodów i organizacji, po czym udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Piątek. Standardowo pobudka, śniadanie, spakowanie sprzętu i wyjazd na plażę - łowisko Wiltshorpe. To właśnie w tym miejscu odbywały się piątkowe zawody towarzyskie pod nazwą: Bridlington Flattie Bash, które rozpoczynały się o godzinie 11:30 a kończyło o godzinie 15:00. Przyjazd na miejsce około godzniny 9:00, spotkanie się z organizatorami, zapisanie się na listę startową oraz dokonanie opłaty startowej. Oczywiście nie obyło się bez śmiesznych sytuacji podczas wpisywania na listę startową kiedy to obsługa zawodów poprosiła nas o podanie swoich nazwisk, a usłyszała coś nie zrozumiałego w obcym języku, a my z ust zapisującego usyszeliśmy : what ??? z okropnie zdziwioną miną. To wydarzenie nie tylko dla nas było komiczne ale także dla reszty zagranicznej braci wędkarskiej, która rónież stała w kolejce. Po krótkim zamieszaniu i wybychu śmiechu stytuacja została opanowana, a my udaliśmy się ze sprzętem na łowisko, gdzie zajęliśmy dogodne dla nas stanowiska. Plaża piaskowa, delikatne, łagodne zejście do wody, ciśnienie powyżej 1000 hpa, zachmurzenie całkowite, wiatr południowy oraz odpływ. Kilkudziesięcio minutowe przygotowania i wybija godzina 11:00, rozpoczynają się zawody, około 300 zawodników z europy i my dumni Polacy. Zawody były rozgrywane na żywej rybie i nie obowiązywały wymiary ochronne złowionych ryb, jak również nie były losowan stanowiska. Po około godzinie kilku wędkarzy, będących w zasięgu naszego wzroku już może pochwalić się pierwszymi zdobyczami. Coprawda były to ryby z rodziny flądrowatych lecz niestety o niezbyt okazałych rozmiarach ale za to liczące sie do punktacji. Osobiście nastawiliśmy się na większe okazy, których niestety nie udało na się złowić czy też akurat nie występowały w tej chwili przy brzegach. Po około 2 godzinach postanowiłem zmienić zestaw na klasyczny 2 hook flapper ring z klipami oraz mniejszymi haczykami, na kótóre założyłem małe fileciki ze szprotki. Zmiana okazała sie trafna bo po około 30 minutach złowiłem flądrę 28 cm. Szkoda tylko że wcześniej nie wpadłem na ten pomysł, może było by cos więcej, a tak jedna flądra uplasowała się na 100 pozycji, natomiast koledzy byli na 160 i 161 miejscu. Biorąc pod uwagę, że startowało tego dnia około 300 wędkarzy to statystycznie owy start można zaliczyc do udanych jeśli chodzi o pierwszy raz punktowany na "obcym terenie". Dochodziła godzina 15:00 czyli koniec zawodów. Z lekkim niedosytem wędkarskim udajemy się do hotelu aby odpocząć i przygotować się do dwóch najważniejszych dni w całej wyprawie.
Sobota. Pobudka o 3, szybkie spakowanie sprzętu oraz suchego prowiantu i wyjazd przed 4 rano na łowisko Dimlington oddalone o blisko 60 km. Na miejscu jesteśmy przed 5 z przekonaniem że skoro zawody rozpoczynają się o 9:00 to bedziemy pierwsi na plaży aby zająć dogodne miejsca, a tu niespodzianka bo już kilkunastu zawodników jest obecnych. Nie tracąc czasu rozkłdamy sprzęt i przygotowujemy się do zawodów. Łowisko odmienne od tych, na których łowiliśmy w ostatnich dniach i należące do dośc trudnych i bogatych w ryby. Palża piaskowo - kamienna z potężnymi klifami za lecami. Od rana typowo angielska pogoda z małą mgłą i odczuwalną wilgocią. Wiatr południowo zachodni, ciśnienie około 1018 hpa, a na morzu dośc spora fala w granicach 4 skali beauforta, a my i ponad 900 zawodników, jesteśmy na największej imprezie surfcastingowej na świecie, czyli otwarte mistrzostwa europy w wędkarstwie plażowym (EOBC). Wybija godzina 9:00 i rozpoczynają się zawody. Po kilkugodzinnych zmaganiach z pogodą i morzem północnym, po stosowaniu różnych zestawów, przynęt oraz technik zbliża się godzina 15:00 a to jest czas zakończenia zawodów, które dla nas tego dnia były po prostu pechowe lub jak kto woli, zabrakło nam trochę szczęścia. Zmęczeni z lekkim niedosytem wędkarskim na twarzach wracamy do siedziby zawodów do South Cliff Caravn Park na ogłoszenie wyników. Spotykamy organizatorów i kilka już znajomych osób, podziwiamy nagrody jakie otrzymują zwycięscy tego dnia zawodów i bierzymy udział w zorganizowanej loterii, w której poszczęściło sie koledze Sławkowi. Z poprawionymi humorami wracamy do hotelu aby przespać sie kika godzin i powalczyc drugiego dnia zawodów.
Niedziela. Ponownie pobudka o 3 itd... Tym razem pogoda się pogorszyła, mocniejszy wiatr, który podczas 6 godzin łowienia zmienił się z południowo zachodniego poprzez południowy, wschodni do północnego. Typowa angielska, wilgotna pogoda, ciśnienie powyżej 1000 hpa i to samo łowisko w Dimlington i małe opady deszczu. Warunki dość trudne, dające w kość ale ogólnie pogoda wymażona na połowy. O 9:00 rozpoczęcie drugiego dnia zawodów i niestety pomimo stosowania wielu różnych zestawów, przynęt, odległości w rzutach wyniki nadal skromne. Oprócz jednego kraba i morszczuka (33 cm) złowionego przez Krzysztofa nic więcej. Niestety znów pech bo nawet Krzyśka morszczuk miał 33 cm a wymiar ochronny jest 35,50 cm i gdzie tu mówić o szczęściu. Wybija 15:00, czas kończyc zawody i udać się na zakończenie do siedziby caravan Park-u. O godzinie 18:00 odbyła się ceremonia wręczenia nagród finansowych i rzeczowych oraz oficjalne zakońćzenie mistrzostw. A na nas czas żeby się spakować i następnego dnia wyruszyć na lotnisko i powrót do Polski.
Podsumowanie:
Zdobyta ogromna wiedza teoretyczna jak i praktyczna, o wiele większa niż wyczytana na forach internetowych. Możliwość rywalizacji z blisko 1000 wędkarzami z Anglii, Niemiec, Holandii, Belgii, Danii. Obecność na największej imprezie surfcastingowej na świecie, w której nawiasem mówiąc pierwszy raz oficjalnie startowali polacy przez 19 lat trwania imprezy. Wyjazd zaliczony do bardzo udanych, będący zarazem wspaniałą przygodą. Za rok na pewno tam wracamy.
tekst i foto: prk